Asset Publisher
Na forwarderze!
W ciągu dniówki potrafi ściągnąć do drogi nawet 200 m sześć. drewna. Wiele razy wręcz topiła się forwarderem na podmokłej powierzchni zrębowej. Zawsze jednak wychodziła z opresji obronną ręką - dzięki sile charakteru i pomocy współpracowników.
Małgorzata Białecka do pracy w lesie trafiła przypadkowo. Szukała pracy.
- Początkowo bałam się lasu – mówi dziś operatorka forwardera, wielooperacyjnej maszyny zrywkowej. – Nie odróżniałam gatunków drzew. Praca była na dwie zmiany. Robiono nawet zakłady, ile kobieta wytrzyma w lesie.
Wytrzymała i dziś mija 12. rok jej pracy. Zaczynała w Nadleśnictwie Rybnik po ukończeniu wymaganego szkolenia. Wystarczył egzamin teoretyczny i praktyczny na aucie z żurawiem HDS. Kilka razy egzaminatorzy pytali, czy wie, co robi. Spróbowała i nie żałuje do dziś. Prawdziwym poligonem było Nadleśnictwo Kobiór, gdzie pracuje w firmie leśnej Andrzeja Więcka, który od lat świadczy usługi dla tej jednostki Lasów Państwowych. Warunki terenowe w Nadleśnictwie są niezwykle trudne. Stopień uwilgocenia powierzchni leśnych należy do najwyższych w katowickiej Dyrekcji Lasów LP.
- Pracuję w leśnictwach: Radostowice, Branica, Zgoń, Gostyń, Mościska i Mokre, gdzie teren jest niezwykle podmokły – tłumaczy pani Małgorzata. – Nieraz byłam na skraju załamania, gdy tonęłam w grząskim gruncie. Niekiedy w ciągu dnia byłam kilka razy zatopiona w środku lasu. Bywało, że w kabinie siedziałam wtedy kilka godzin czekając na pomoc. Nieraz miałam dosyć, ale nie ze względu na samą pracę, ale ze złości i bezsilności. Czasami sytuacje są bardzo trudne.
Na początku pracy wiele pomagał jej kolega-zmiennik, który zawsze ją wspierał w tych niezwykle trudnych warunkach terenowych. Psychika „siadała”. Dziś pani Małgorzata mówi, że pokonała samą siebie, choć praca jest nadal stresująca.
- To nie jest mechaniczne wywożenie drewna z lasu – mówi operatorka forwardera. – Dziennie mogę go zerwać 50-200 m sześć. Wszystko zależy od warunków, odległości i sortymentu. Dodatkowo, jeśli odbiór surowca następuje na zrębie, to praca idzie szybciej. Pracochłonność stale się zwiększa, a firma jest rozliczana z kubików drewna. Najważniejsze więc, aby pozyskanie i zrywka odbywały się w sposób ciągły. Z różnych przyczyn nie zawsze to się udaje.
Najszybciej pani Małgorzata poradziła sobie ze sprawami technicznymi. Praca w kabinie jest komfortowa, umiejętność posługiwania się joystickiem szybko opanowała, a dziś operatorka potrafi np. samodzielnie wymienić węże hydrauliczne.
- Nauczyłam się słuchać maszyny – mówi.
W zeszłym roku maszyny wielooperacyjne firmy leśnej PU „Bór” zostały „uzbrojone” w gąsienice, gdyż inaczej nie wjechałyby na powierzchnię.
- Nie ścielibyśmy drzew i nie wywieźlibyśmy ich z lasu, gdyby nie gąsienice – mówi Małgorzata Białecka. – Maszyna jest stabilniejsza. Już się chyba nie utopię.
- Przez założenie gąsienic dodatkowo powierzchnie leśne są bardziej uszanowane, gdyż one nie robią dziur, jak koła – mówi Andrzej Więcek.
Małgorzata Białecka mówi, że lubi swoją pracę. Jest właściwie sama w środku lasu, ale to jej nie przeszkadza. Czuje się tu, jak ryba w wodzie. Najgorszy jest okres grzybobrań, gdy w lesie kręci się pełno ludzi. Wtedy trzeba szczególnie uważać, bo amatorzy grzybów w ich poszukiwaniu potrafią wejść nawet na zrąb - niemal wprost pod pracujące maszyny.
W Lasach Państwowych coraz więcej kobiet obsługuje maszyny wielooperacyjne. W lasach pszczyńsko-kobiórskich pracuje Małgorzata Białecka, choć jeszcze do niedawna w jednej z firm leśnych pracowała inna operatorka, która jednak zmieniła miejsce pracy.
Zdjęcia: Jacek Derek